Dlaczego "Belfast" Kennetha Branagha będzie dużym oscarowym graczem
Kenneth Branagh. Nie jest to nazwisko, które oszałamia czy pobudza wyobraźnię. Zakochany w Szekspirze reżyser nie zwykł być autorem specjalnie oryginalnym czy nagradzanym za swoją twórczość. Jego filmografia składa się z przeciętnych adaptacji (np. "Morderstwo w Orient Expresie", "Hamlet") i większych produkcji, które też nie wzbudzały emocji ("Kopciuszek", "Thor"), a ostatnie dwa projekty okazały się klapą ("Artemis Fowl", "All is True"). Najbardziej uznanym dziełem pozostaje chyba pierwszy długometrażowy film Branagha - "Henryk V", za który Brytyjczyk nominował był podwójnie: za reżyserię i aktorstwo. Było to jednak, jak już wspomniałem, dość dawno. Wielu nie wierzy już w Branagha. Dlaczego więc uważam, że jego najnowszy projekt - "Belfast" - okaże się sukcesem i zostanie doceniony w tym sezonie nagród?
Przede wszystkim dlatego, że w przeciwieństwie do poprzednich projektów, będzie to niezwykle osobisty, autobiograficzny wręcz film. W "Belfaście" bowiem Brytyjczyk powróci myślami do dzieciństwa i spróbuje zrekonstruować dawne czasy i miasto, w którym się częściowo wychował. To nie były łatwe lata, jako że wtedy panował polityczny spór, występowały zamieszki, atakowani byli protestanci. W związku z czym rodzice Branagha (w rolach tych Jamie Dornan i Catriona Balfe) naciskali na syna by wyprowadzić się do bezpiecznego Londynu, mimo ogromnego przywiązania Buddy'ego (imię bohatera, który gra reżyser) do miasta i przyjaciół, których zdążył tam poznać. I o tym właśnie ma być ten film. Wspomnienia z beztroskiego dzieciństwa, obawa przed nowym, wszystko w politycznym tle. Tak, mi też przypomina to "Romę" Alfonso Cuarona, która jak wiemy, rozbiła oscarowy bank.
Poza byciem historią wprost z serca, atutem "Belfastu" będzie też imponująca droga festiwalowa. Film światową premierę będzie miał w małym, górzystym miasteczku w Colorado - Telluride - słynącym z bycia starterem dla dzieł z oscarowymi nadziejami. W końcu ostatnie kilkanaście tytułów, który wygrywało Best Picture było tam pokazywanych. Później, film zostanie pokazany szerszej publiczności, na największym festiwalu Ameryki Północnej: w Toronto. I osobiście spodziewam się, że jeśli nie wygra nagrody publiczności to przynajmniej będzie runner-upem. Jest to bowiem, z tego co wiem, spory crowd-pleaser.
Nie zapominajmy też o tym, że jeden z nielicznych brytyjskich filmów w grze, a te regularnie są nominowane do najlepszego filmu ("The Father", "Philomena", "Teoria Wszystkiego" etc.). I nie przewiduję, żeby to się w najbliższym czasie zmieniło, bo Akademia staje się coraz bardziej europejska, międzynarodowa.
Nie jestem w stanie powiedzieć, czy Belfast to film, który może wygrać Best Picture. Skłaniałbym się raczej ku temu, iż nie. Jednak czuję, że to pewniak do wielu nominacji i jeśli tylko film nie będzie miał rozczarowującego przyjęcia za parę dni w Telluride, to się to prędko nie zmieni.
Źródło zdjęcia: Vanity fair
Komentarze
Prześlij komentarz